DZIENNIK
moje zapiski z życia w Chinach
CZYTAJ OD POCZĄTKU, LUTY 2006| <<<poprzednie wpisy | następne wpisy>>> |
Czwartek, 25 lipiec 2013 |
W Chinach teoretycznie urlop macierzyński trwa około 3,5 miesiące. W praktyce bywa różnie. Tydzień temu znajoma urodziła drugie dziecko, wyczekiwany synek, wcześniej była córka. Dla rodziny jej męża i dla jej rodziców to ważne wydarzenie. Nadal trwają w tradycji, że posiadanie syna ma ogromne znaczenie dla całej rodziny i jej przyszłości. Wracając do tematu urlopów macierzyńskich... znajoma praktycznie trzy dni po porodzie odpisywała już na służbowe emaile i w zasadzie pracowała w domu. Dzieckiem tradycyjnie opiekują się głównie dziadkowie. Wyobrażam sobie jak tylko dziecko przychodzi na świat, odstawia je się do babci i bierze laptopa na kolana... świat zwariował! Rodzicielstwo w Chinach jest bardzo nietypowe. Tak jak pisałem kiedyś - nowi rodzice potrafią dziecko zostawić tysiące kilometrów od siebie (w domu dziadków) i wracają po prostu do pracy w jakiejś fabryce, firmie w innej części Chin. Inna opcja to szkoły i przedszkola z internatem, tam dzieci widują rodziców raz lub dwa razy w roku, straszne. Skąd mają brać wzorce? Pewnie z telewizji ;-). |
Wtorek, 27 sierpień 2013 |
Może trudno w to uwierzyć, ale w Chinach są ludzie, którzy nigdy nie opuszczali nawet swojej wioski. Nie mówię tu wyłącznie o jakiś terenach górskich, poza cywilizacją, ale o zwykłych wioskach w prowincji Hunan czy Jiangsu. Dotyczy to najczęściej starszych ludzi, ale też ludzi w średnim wieku. Ich życie jest bardzo proste, a świat kończy i zaczyna się w obrębie ich wioski. Wynika to też trochę z pewnych przepisów z niedalkiej przeszłości. Często ludzie ze wsi nie mogli tak po prostu wjechać do miast, do specjalnych stref ekonomicznych, musieli dysponować odpowiednimi dokumentami. Pamiętam jeszcze w 2003 roku auto z Changzhou nie mogło po nas przyjechać do Szanghaju. W Shenzhen autobusy z zewnątrz były też sprawdzane przez wojskowych, Chińczycy musieli okazać dowód z adresem miejskim lub inny dokument potwierdzający ich celowość pobytu w tej metropolii. Między innymi dlatego ludzie nie mieli nawet zwyczaju 'pchać się' do miasta. Obecnie nie ma już takich ograniczeń (poza pobytem na stałe, meldunkiem), ale wielu starszych ludzi nie potrafi czytać, nie wiedzą co to metro, mylą autobusy i po prostu gubią się poza granicami rodzinnej wsi. Sam miałem okazję obserwować, jak starsza pani chciała wrócić autobusem i pędziła na przystanek w kierunku, z którego przyjechała. Dla niej było to niezrozumiałem, że powinna iść na drugą stronę ulicy. |
Sobota, 7 wrzesień 2013 |
Czytałem ostatnio na jakiejś polskiej stronie informacyjnej, że Chiny planują znieść (czy raczej zmienić) politykę jednego dziecka. Oczywiście specjaliści nie wymyślili tego, żeby po prostu rodziny były większe, żeby było wesoło w chińskich domach ;-). Chodzi oczywiście o aspekty ekonomiczne, społeczeństwo się starzeje, dopiero rozwijający się system emerytalny będzie przeciążony, zabraknie rąk do pracy zarówno w przemyśle jak też na roli. Posiadanie dwojga dzieci to wręcz przywilej bogatych ludzi gotowych płacić kary. Są też różne inne reguły, zależnie od rejonu, polityki społecznej itp. Pisałem o tym wcześniej. Oczywiście tej polityki tak łatwo nie zmienią, bo zapewnia im dobry przychód - te wszystkie oficjalne opłaty (kary finansowe) za drugie i kolejne dziecko, te łapówki, ogrom formalności przed planowaniem ciąży. Przeciętny urzędnik nie byłby szczęśliwy widząc, że ludzie mogą się po prostu rozmnażać bez jego ingerencji i bez jego zezwoleń. Przepraszam, że tak to piszę, ale w Chinach jeśli chodzi o ciąże, porody, dzieci - to urzędnicy i lekarze mają często bardzo rzeczowe podejście, dla nich to liczby, symbole, zapiski, a wszystko po to, żeby dobrze kontrolować zwykłą chińską rodzinę. To się pewnie zmieni pod presją specjalistów, którzy uświadomią rząd centralny, że na dłuższą metę ograniczenie urodzeń bardzo zaszkodzi przyszłości Chin. Z drugiej jednak strony nie mogą pozwolić, żeby jacyś biedni ludzie, kalecy, ludzie chorzy mieli wiele potomstwa - wiem brzmi to nazistowsko, ale tak właśnie jest w Kraju Środka. Zwykły człowiek nie ma tam wielu praw, wolności wyboru i decyzji nawet w sferach intymnych, a jakiś niepełnosprawny człowiek tym bardziej nie ma tam swoich praw. No chyba, że jest milionerem, wtedy może kupić przychylność władz lokalnych. Ale czy znacie wielu bogatych niepełnosprawnych Chińczyków? Ja nie, zwykle są żebrakami... |
Niedziela, 22 wrzesień 2013 |
Pamiętam, jak na początku obrażałem się, gdy ktoś na jakimś forum pisał, że miasto Shenzhen nie ma swojego charakteru, swojego klimatu. Tak jak teraz z perspektywy czasu, mieszkając tak długo w Shenzhen miałbym to oceniać to chyba jednak się z tym zgodzę. Niby w Shenzhen jest plaża DaMeiSha i XiaoMeiSha, niby jest taki stary targ Dongmeng (teraz już centra handlowe i markowe sklepy głównie), niby są te rejony nocnego życia jak Coco Park, Shekou czy Louhu, niby jest wszystko - nowoczesne centrum i wieżowce też... ale żadne z tych miejsc nie ma tego czegoś i to miasto jest jak wyjęte z gry SimCity. Drogi, główne arterie, domy handlowe, wieżowce, blokowiska, szkoły i szpitale, wszystko zaplanowane i zbudowane. Hong Kong czy Szanghaj są inne, tam warto być, bo czuje się ten unikalny klimat. W Hong Kongu miks kultur, piękna zatoka, zachwycające widoki z Victoria Peak, pyszna NaiCha (herbata z mlekiem na zimno), czy nocne targi i malutkie świątynie. W Szanghaju też piękna zatoka, zachwycające wieżowce z Perłą Orientu na czele, małe uliczki z zapachem pierożków chińskich i owoców morza, duże świątynie, muzea. Jedna nasza znajoma Chinka zawsze podkreśla, że w Shenzhen jest najlepiej, bo mieszkała jakiś czas w ZhuHai, Szanghaju i w Indonezji. Przyznam szczerze, że nie wiem czym ona się zachwyca. Shenzhen jest po prostu taką metropolią, do której nie ma potrzeby specjalnie wracać, no chyba, że się tam mieszka lub prowadzi interesy ;-). |
Środa, 9 październik 2013 |
Ostatnio prowincje Zhejiang i Fujian nawiedził tajfun, nawet dwa tajfuny. Z relacji naszych znajomych wynika, że ulewny deszcz i wichury trwały cały dzień i całą noc, wiatr z prędkością 150-200 km/h. Na początku mojego pobytu w Chinach też byłem świadkiem tajfunu. Nie było to przyjemne uczucie, zwłaszcza na 27-piętrze. Miałem wrażenie, że cały budynek skrzypi i ugina się od takiej nawałnicy. Co ciekawe wiele osób nie robi z tego tragedii. Może dlatego, że najczęściej pracują w fabrykach, mieszkają tam lub wynajmują mieszkania - tak więc nie tracą własnego dobytku. Może zabrzmi to absurdalnie, ale dla niektórych osób to nawet taka atrakcja. Praca w fabryce wstrzymana, wszędzie woda, wysyłają jedną osobę, która po pas w wodzie idzie po jakiś obiad. Ludzie po prostu czekają aż woda opadnie. Znajomy napisał mi, że teraz po mieście Ningbo pływają łodzią (zamiast autobusów), zabrzmiało to bardzo naturalnie, w stylu 'jest woda to pływamy łodzią' i napisał, że 'jutro powinno być lepiej'. Młodzi ludzie nie panikują i nie dramatyzują. Na pewno gorzej sytuacja wygląda gdzieś na wsi, gdzie ludzie tracą domy, dobytek, zwierzęta, pola uprawne... Na szczęście dzięki ostrzeżeniom meteorolgicznym i alarmom udało się część ludzi ewakuować, większość łodzi wróciła bezpiecznie do portów i nie było tak wielu ofiar tej nawałnicy. |
| <<<poprzednie wpisy | następne wpisy>>> |
© copyright Bartłomiej Magierowski - wszystkie prawa autorskie zastrzeżone

